sobota, 20 kwietnia 2013

Moja Ikona cz.1



Chciałbym napisać, że od początku mnie zachwycały. Chciałbym napisać, że jestem nimi zauroczony. Prawda jest taka, że ciągle nie rozumiem co w nich jest takiego zachwycającego, że ciągle są takie, które po prostu mi się nie podobają. A jednak, coś w nich jest, co mnie przyciąga, coś co powoduje, że nie są dla mnie tylko obrazami. W końcu to coś spowodowało, że postanowiłem usiąść i spróbować.

Marzyły nam się Ikony, chcieliśmy z Izą kupić jakieś, ale były za drogie, po prostu nie było nas na nie stać. W ubiegłym roku kupiliśmy sobie dwie reprodukcje, kolejne dwie kupiliśmy naszym chrześniakom, a potem…

No właśnie, nie wiem co było potem. Nie wiem co było impulsem, który spowodował że po latach przerwy postanowiłem kupić sobie przybory do malowania, tym razem by spróbować pisać Ikony. Zacząłem szukać w sieci informacji na ten temat, zacząłem czytać i wiedziałem jedno, chcę spróbować. Bardziej niż samego malowania chciałem modlić się Ikoną, malowaniem. Od początku wiedziałem, że ważniejszy jest dla mnie etap modlitwy niż tworzenia.

Gdy dotarła do mnie paczka z przyborami do rysowania i malowania, gdy po raz pierwszy miałem usiąść i spróbować pojawiły się rozterki. Jak mogę oddać oblicze Boga, przecież to zabronione. To był dziwny czas, miałem świadomość nauki Kościoła (może nie aż tak dużą jak teraz, bo z czasem zacząłem czytać na ten temat więcej), ale coś mi nie pasowało. Poznałem co to Ikonoklazm, stanowisko soboru Nicejskiego II, zacząłem ponownie dojrzewać.

Pierwszy rysunek był dla mnie przełomowy. Gdy go skończyłem, cały się trząsłem. Ten pierwszy raz zawsze jest niesamowity. Nie wiedziałem czy będzie kolejny, czy zacznę malować, ale podskórnie czułem że tak. 



Po pierwszych rysunkach były kolejne i pierwszy obraz namalowany. Namalowany na bloku malarskim - nie drewnie, temperami wodnymi – nie temperą jajową, bez złoceń, tylko z wykorzystaniem farby pozłacanej itd. Od czegoś trzeba jednak zacząć, a poza tym doszedłem do wniosku, że to co robię chcę robić na chwałę, radość i ku upiększeniu świętego Kościoła, oraz by się wyciszyć, modlić malując.


Wiem, że nie mam wiedzy, talentu i czasu by robić to tak jak być powinno, ale z drugiej strony, to chyba nie jest najważniejsze. Spróbowałem i chyba nie wyszło tak źle. Pierwszą Ikonę na podobraziu (sklejkowym czy czymś takim) namalowałem dla Klaudii, na jej prośbę, kolejną dla siebie w czasie Świąt Wielkanocnych, obecnie pracuję nad następną dla Izy, a w kolejce czeka Weronika. Nie spodziewałem się, że po latach znowu wezmę pędzel do ręki i zacznę malować. No ale wielu rzeczy w swoim życiu się nie spodziewałem :-)