sobota, 21 kwietnia 2012

Początek

Tak na prawdę, na razie nie napisaliśmy skąd inspiracja na pisanie bloga. Trochę to mój pomysł, na taką małą ewangelizację, ale mam nadzieję, że to nie mój, w końcu co ja mogę sam zrobić...

Wszystko zaczęło się tydzień temu, to tylko tydzień, lub aż. Wtedy byliśmy na rekolekcjach w Wiśle, na rodzinnych rekolekcjach. Po nich zaproponowałem dziewczynom pisanie bloga. To nie jest tak, że wtedy odmieniliśmy się, a wcześniej było bardzo źle. Klaudia na oazę chodzi już drugi rok, wraz z Weroniką od lat śpiewają w scholi. U mnie i Izy większy powrót do Boga zaczął się wraz z Alfą przeszło rok temu, a od jesieni należymy do Domowego Kościoła. Faktem jest że na nas wszystkich duży wpływ wywarł też nasz opiekun, ks. Łukasz :-) i wspomniane rekolekcje, które były tą łaską Ducha, na którą czekaliśmy...
A poniżej świadectwo z rekolekcji, które bardzo mocno mną wstrząsnęły i nie tylko mną ;-) Wrzuciłem je na forum oazowym, ale tu też powinny chyba się znaleźć.

To nie jest miejsce dla starych ludzi...

Co to jest domowy kościół, kim są ludzie z nim związani, co robią i gdzie. Od takich pytań i odpowiedzi mógłbym zacząć te świadectwo, ale chyba nie muszę. Każdy z nas spotkał się z Oazą, a Domowy Kościół to taka Oaza dla rodzin. I to powinno wystarczyć.

W dniach 13-15 kwietnia, w domu rekolekcyjnym Idylla w Wiśle, zostały zorganizowane rekolekcje dla osób powiązanych z Domowym Kościołem dekanatu wodzisławskiego. Mieliśmy szczęście być tam również i my, w czteroosobowym składzie. W Idylli jest miejsce na 80 osób, przynajmniej taka jest informacja na stronie internetowej... my wypełniliśmy ośrodek w całości, a nawet więcej. Trzy dni (w tym pierwszy po południu) to nie dużo, a mimo to okres ten zapowiadał się bardzo obficie. Ks. Łukasz – moderator dekanalny – już na piątek przygotował niesamowitą modlitwę, modlitwę za nasze rodziny. Nie tylko za te żyjące, ale i dawno zmarłych członków, którzy ciągle mają wpływ na nasze życie, a my mamy wpływ na ich życie... pośmiertne. Wielu z nas ze wzruszeniem przypominało sobie dawno nie żyjących dziadków, pradziadków... rozrysowując drzewo genealogiczne rodziny. Ale to co uderzyło najbardziej w tej modlitwie, to fakt, że grzechy naszych przodków ciągle mogą ciążyć na naszym życiu. Mało kto się nad tym zastanawia, ba wydaje się to trochę dziwne... ale przecież można o tym przeczytać w piśmie świętym, a Słowo Prawdy mówi tylko prawdę.

Sobota była pod znakiem modlitwy wstawienniczej, która miała odbyć się późnym wieczorem. Modlitwa wstawiennicza to nic innego jak modlitwa Kościoła za swoich członków. Taką modlitwą jest np. Wierzę w Boga... odmawiane podczas mszy świętej. Tu wyglądało to trochę inaczej, ale po kolei. Nim do tego doszło, wzięliśmy udział w dwóch konferencjach, z których szczególnie druga była powiązana z planowaną modlitwą. Ks. Jarosław Ogrodniczak w prosty sposób opowiedział nam o charyzmatach, a następnie wprowadził do wzajemnej modlitwy wstawienniczej. Podzieleni na trójki modliliśmy się za siebie, najpierw za jedną osobę, potem drugą i trzecią. Modliliśmy się z Duchem Świętym, a ten zaczął działać. Trzeba uważać za co się modlimy – te słowa usłyszałem w trakcie rekolekcji kilkakrotnie i to prawda. W trakcie modlitwy były łzy wzruszenia, było odczucie działania Ducha. Osobiście poprosiłem moich współmodlących by pomodlili się o wiarę dla mnie. Dla mnie to najważniejsze. Bóg inne modlitwy może wysłuchać, może mieć też względem mnie inny plan, ale gdy proszę o wiarę, to wiem że musi ją dać. Wiara nie jest tylko dla mnie, jest przecież dla Niego. Czy coś odczułem? Dopiero w momencie gdy zacząłem modlić się za współbrata, gdy nogi zaczęły mi się trząść, gdy miałem wątpliwości czy dojdę do ławki. To było niesamowite odczucie.

Po wieczornej eucharystii i kolacji, miała zacząć się modlitwa wstawiennicza. Ku memu zaskoczeniu zauważyłem sporo nowych twarzy, dwóch księży i kilku przyjaciół z grupy modlitewnej Alfa z Czyżowic. To między innymi dzięki nim znaleźliśmy się w Domowym Kościele i na tych rekolekcjach.

Wieczorna modlitwa zaczęła się dla mnie strasznie. W trakcie modlitwy uwielbienia nie potrafiłem się skupić, wszystko mnie rozpraszało, denerwowało. Obok zasnęła w Panu kobieta (padła na ziemię), druga zaczęła się śmiać, moja córka płakać... a ja nie wiedziałem gdzie jestem i po co. Czułem że tracę wiarę, że nie wierzę w to co się dzieje. Zacząłem wszystko analizować, ale jak analizować wiarę? Zastanawiałem się czy nie „ochrzanić córki”, druga w między czasie zaczęła śpiewając tańczyć, zastanawiałem się czy nie uciec. Co mnie trzymało? Ta resztka wiary i zaufanie. Przed ołtarzem stworzone zostały grupy modlitewne, które modliły się nad podchodzącymi do nich ludźmi. Modliły się językami, pismem... językami to kolejny element, który źle na mnie działał. W końcu przyszła kolej na mnie i żonę. Poszliśmy razem. Poprosiłem o modlitwę o wiarę, żona o swoją intencję. Trafiliśmy do grupy kierowanej przez ks. Łukasza i moderatorów rejonowych – Natalię i Krzysia. Zaczęli się modlić, a ja dalej miałem pustkę. Boże proszę Cię o wiarę – modliłem się w myślach - a tu dochodziły do mnie słowa w nieznanym języku. Alllalaalalalale coś tam. Nic nie rozumiałem, nic się nie zmieniało. Zacząłem prosić Boga za żonę, jak ja nic nie mam, niech ma ona... i wtedy... ks. Łukasz przemówił do nas. Normalnie. Po polsku. I wszystko odpłynęło. Wszystko się zmieniło. Wiara wróciła, wróciło zrozumienie tego co się dzieje. Wszystko się poukładało, nic już nie denerwowało, modlitwa językami stała się zrozumiała (o ile jest zrozumiała), w sercu poczułem spokój.

W niedzielę, po mszy przyszedł czas na świadectwo. Jakby ktoś przed wyjazdem powiedział mi, że stanę przed ludźmi i podzielę się tym co się działo, może bym go nie wyśmiał, ale ze szczerością powiedział – nie ja. Gdyby ktoś powiedział mi, że świadectwo powie moja żona i córki... w życiu bym nie uwierzył – człowiek małej wiary. Głosiliśmy chwałę Pana wszyscy. Nie razem, ale po kolei. Gdy do mikrofonu podeszła nasza starsza córka i powiedziała, że nigdy nie spodziewała się, że „starzy ludzie” modlą się tak samo jak młodzi (jest w oazie), podniosła atmosfera się rozładowała... i to było dobre. Tak, my „starzy ludzie” modlimy się tak samo, tak samo, bo to nie my się modlimy tylko Duch który nas napełnia. Tu nie ma miejsca na starych ludzi, tu jest miejsce dla młodych duchem i młodych w Duchu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz