To było jakieś 7-8 lat temu. W trakcie kolędy ksiądz
proboszcz zaproponował mi bym został nadzwyczajnym szafarzem. To był dla mnie
pod wieloma względami „cios”. Z zewnątrz wyglądało może, że jestem blisko
kościoła, ale tak naprawdę, to sytuacja wyglądała źle. Trwanie w grzechu,
problemy z wiarą, nie chciałem i nie mogłem przyjąć takiej posługi.
Jesienią ubiegłego roku ponownie usłyszałem wezwanie. I
ponownie chciałem odpowiedzieć nie, ale już z całkiem innych przyczyn. Tym
razem jednak postanowiłem posłuchać co ma do powiedzenia Pan, a nie co ja sobie
myślę. Koniec roku był pod tym względem dla mnie bardzo ciężki, rozeznanie nie
było łatwe, w końcu jednak odpowiedziałem pozytywnie.
Co się zmieniło w ciągu tych 7 lat? Wiele. Sporo na temat
mojego nawrócenia można przeczytać na tym blogu. Dalej budzę się i żebrzę o
wiarę, o ten najważniejszy dar, wiem że Pan mi go udziela, tylko czy ja go chętnie
przyjmuję - to już jest inna sprawa, ale moje podejście do Wiary, Boga zmieniło
się diametralnie. W trakcie rozeznawania pojawił się strach, strach dawania świadectwa,
strach bycia „na świeczniku”. Zdaję sobie sprawę, że teraz będę postrzegany już
całkiem inaczej. Pojawił się strach przed pychą, czasami mam wrażenie, że
jestem cały nią przesiąknięty. Ale wśród tych lęków, pojawiła się potrzeba
służby, spotkania z chorymi. W ostatnim czasie jest mi bardzo bliski mój
imiennik, Święty brat Albert (Adam Chmielowski), on jak nikt inny poprzez
służbę drugiemu człowiekowi pokazał działanie Miłości Bożej. Bracie Albercie,
módl się za mnie, bo teraz jeszcze bardziej potrzebuję pomocy.
Ostatnie 4 tygodnie były czasem przygotowania do posługi,
wyjazdy do Katowic na wykłady, zagłębianie się w eucharystię i dokumenty jej
poświęcone. Wczoraj w archidiecezji zostaliśmy ustanowieni szafarzami, było nas
około 270-ciu, w tym Jacek i ja z naszej parafii. Na mszę przyjechała
oczywiście Iza z dziewczynkami, rodzice i teściowie oraz Robert z żoną i córką,
ten sam z którym jeździmy do Kamedułów, który wraz z Beatą są w naszym kręgu
Domowego Kościoła. Dzięki nim dojazd mojej rodziny doszedł do skutku. Okazało
się, że chciała przyjechać również siostra Kasia, a ja nawet nie pomyślałem, że
chciałaby być :(
Wczorajszy dzień był spokojny, dużo trudniejsza była sobota.
To był dzień spotęgowania stresu, ale też dzień spowiedzi i ostatnich przygotowań.
Teraz czeka mnie pierwsza posługa, pierwsze odwiedziny chorych, pierwsze
komunikowanie na mszy. Proszę o modlitwę za mnie, za tych którym będę służył,
bo bardzo potrzebuję pomocy Pana.
W sobotę ks. Łukasz dał mi słowo: Przechowujemy zaś ten
skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc,
a nie z nas. 2Kor 4,7 – to bardzo ważne słowa, nie daj mi Panie ich
zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz