piątek, 8 września 2017

Jezus

Jestem w trakcie lektury książki Jezus, autorstwa jezuity Jamesa Martina SJ. Chciałem się podzielić z Wami pewnym fragmentem...

Być może wciąż trud­no nam pa­trzeć na życie Je­zusa tak, jak pa­trzymy na wła­sne. Po­nad­to oto­cze­nie kul­turo­we Na­za­re­tu pierw­sze­go wie­ku może wy­da­wać się nam nie­mal nie­zro­zumia­łe. W swo­jej książ­ce Je­zus z Na­za­re­tu bi­bli­sta Ger­hard Loh­fink przy­po­mi­na nam, jak dziw­ny wy­dał­by się Je­zus nam dzi­siaj:
On sam – praw­do­po­dob­nie ku na­sze­mu wiel­kie­mu prze­ra­że­niu – wy­glą­dał­by zupeł­nie in­a­czej, niż so­bie go wy­obra­ża­li­śmy. Nie był­by to ani Chrystus-król z ap­syd bi­zan­tyj­skich ko­ścio­łów, ani na­zna­czo­ny cier­pie­niem Chrystus bo­le­ści­wy epo­ki go­tyku, ani apol­liń­ski bo­ha­ter, jak przed­sta­wia­no go w re­ne­san­sie. Jego ara­mej­ski był­by zro­zu­mia­ły za­le­d­wie dla garst­ki fa­chow­ców. Wie­le z Jego ge­stów i mowy cia­ła było­by dla nas czymś ob­cym. Słusz­nie przy­pusz­cza­li­byśmy, że żył On w in­nej cywi­li­za­cji i w in­nej kul­turze[Ger­hard Loh­fink, Je­zus z Na­za­re­tu, s. 27].
Nie­mniej, dzię­ki temu, co wie­my o czło­wie­ku, oraz dzię­ki temu, co wie­my o życiu ukrytym Je­zusa, mo­że­my zo­ba­czyć, jak zbie­ga się ono i krzyżuje z na­szym życiem.

Wie­lu z nas za­pro­te­stuje, po­wie, że je­ste­śmy prze­cież zbyt zwyczaj­ni, aby być świę­tymi. Wła­sne życie od­bie­ra­my jako od­le­głe od nie­zwykłe­go życia Je­zusa z Na­za­re­tu. Za­zwyczaj smut­no mó­wi­my o nim: „zwyczaj­ne” życie. Je­stem zwyczaj­nym studen­tem. Je­stem zwyczaj­ną mamą. Je­stem zwyczaj­nym czło­wie­kiem pra­cu­ją­cym. A prze­cież przez więk­szość swo­je­go życia Je­zus był zwyczaj­nym cie­ślą w mia­stecz­ku na koń­cu świa­ta. Me­ier pi­sze o Nim: „nie­zno­śnie zwyczaj­ny”. To wła­śnie dla­te­go Jego są­sie­dzi, ro­dzi­na i przy­ja­cie­le byli tak za­sko­cze­ni, gdy roz­po­czął swą publicz­ną dzia­łal­ność: „Czyż On nie jest cie­ślą…?”.

Je­zus po­ka­zuje nam nie­oce­nio­ną war­tość zwyczaj­ne­go cza­su. Jak to ujął je­zuic­ki teo­log John Hau­ghey, kie­dy Je­zus żył w Na­za­re­cie, Bóg kształ­to­wał Go tak, by stał się „naj­bar­dziej od­po­wied­nim na­rzę­dziem dla zba­wie­nia świa­ta”. W Na­za­re­cie Je­zus na­da­je zna­cze­nie i war­tość na­sze­mu zwykłe­mu życiu.

[...] Cza­sa­mi za­myka­my drzwi do wła­snej prze­szło­ści w prze­ko­na­niu, że sko­ro zro­bi­li­śmy „po­stęp”, prze­szłość ma nam nie­wie­le do za­ofe­ro­wa­nia. Tym­cza­sem te drzwi mu­si­my po­zo­sta­wić otwar­te.

Kil­ka lat temu otrzyma­łem pe­wien e-mail, któ­ry zupeł­nie zbił mnie z tro­pu. Zna­jo­my ze studiów od­na­lazł fo­to­gra­fię na­szej studenc­kiej pacz­ki: sto­imy na scho­dach znisz­czo­ne­go domu, w któ­rym miesz­ka­li­śmy przez dwa lata. Je­den z przy­ja­ciół uwiecz­nio­nych na tej fo­to­gra­fii, Brad, zgi­nął w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym na pierw­szym roku. Zdję­cie mną wstrzą­snę­ło: wi­dok mo­ich przy­ja­ciół, wi­dok Bra­da i wi­dok mnie sa­me­go uśmie­cha­ją­ce­go się obok nie­go, otwo­rzył drzwi, któ­re były już do­brze za­mknię­te. Do tam­te­go mo­men­tu swo­ją prze­szłość po­strze­ga­łem jako mniej istot­ną niż te­raź­niej­szość; uwa­ża­łem ją za miej­sce, w któ­rym Bóg nie miesz­kał. Te­raz mia­łem wi­docz­ny do­wód, że się myli­łem: oto byłem wśród do­brych przy­ja­ciół, uśmiech­nię­ty i szczę­śli­wy. Czyż­bym za­po­mniał już o tych pięk­nych chwi­lach? Czy uzna­łem je za nie­wie­le war­te? Być może tak wła­śnie myśle­li ewan­ge­li­ści: Po co ktoś miał­by in­te­re­so­wać się wcze­śniej­szymi eta­pa­mi życia Je­zusa?

[...] Gdyby daw­niej ktoś za­pytał mnie, czy mia­łem szczę­śli­we dzie­ciń­stwo, od­po­wie­dział­bym: tak. W głę­bi du­szy jed­nak praw­do­po­dob­nie po­myślał­bym: tak, ale mo­je­mu życiu bra­ko­wa­ło zna­cze­nia, do­pó­ki nie wstą­pi­łem do no­wi­cja­tu i do­pó­ki w peł­ni nie przy­ją­łem Boga. Drzwi do tej czę­ści mo­je­go życia były za­mknię­te; no, może odro­bi­nę – tyl­ko odro­bi­nę – uchylo­ne. A ten uśmiech przy­po­mniał mi, że Bóg był ze mną cały czas i że mnie kształ­to­wał. Tak jak czyni to w każ­dej chwi­li na­sze­go życia.

Całe na­sze życie jest waż­ne, na­wet te okre­sy z na­szej prze­szło­ści, któ­re lek­ce­wa­żymy, ba­ga­te­li­zuje­my lub o któ­rych za­po­mi­na­my. Je­śli otwo­rzymy drzwi do swo­jej prze­szło­ści, od­kryje­my tam Boga to­wa­rzyszą­ce­go nam w ra­do­snych i w smut­nych chwi­lach.

Je­zus z Na­za­re­tu to nie tyl­ko Ten, któ­ry na­ucza i do­ko­nuje cu­dów. Je­zus nie jest kimś, kto po chrzcie od­suwa w nie­pa­mięć swo­je sta­re życie, by roz­po­cząć nowe. Jego życie – po­dob­nie jak na­sze – nie ogra­ni­cza się do tej ostat­niej czę­ści. Jest chłop­cem, któ­ry ba­wił z ko­le­ga­mi w Na­za­re­cie, może na­wet bu­do­wał z nimi ludz­kie pi­ra­mi­dy, śmie­jąc się bez ustan­ku. Jest mło­dzień­cem, któ­ry za­da­wał pyta­nia i za­sta­na­wiał się, do­kąd za­pro­wa­dzi Go życie. Jest do­ro­słym, któ­ry przez wie­le lat pra­co­wał jako tektōn w swo­im ro­dzin­nym mie­ście.

Zwykle myśli­my o Je­zusie na­ucza­ją­cym i uzdra­wia­ją­cym. A to tyl­ko część Jego życia. Za­nim przy­szedł nad Jor­dan, miał już bo­ga­tą hi­sto­rię, któ­rej szcze­gó­ły być może na za­wsze po­zo­sta­ną dla nas nie­ja­sne, nie­mniej sta­no­wią część Jego oso­by.

--
Zostało mi jeszcze dużo stron do zakończenia książki, ale na dzień dzisiejszy polecam ją, z pewnym ostrzeżeniem: marzyłem o wyjeździe do Ziemi Świętej, teraz marzę dużo bardziej...

5 komentarzy:

  1. Książka leży i czeka od kilku miesięcy. Po lekturze powyższego fragmentu sięgam po nią by zacząć czytać. O wyjeździe nigdy nie marzyłam, ale kto wie, może marzenie się pojawi? Dziękuję za zachętę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Proponuję przed lekturą bliżej przyjrzeć się postaci jezuity Jamesa Martina i wyrażanym przez niego poglądom na temat środowiska LGBT. Oczywiście nie odradzam lektury , ale dobrze jest mieć świadomość kogo czytamy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Proponuję przed lekturą bliżej przyjrzeć się postaci jezuity Jamesa Martina i wyrażanym przez niego poglądom na temat środowiska LGBT. Oczywiście nie odradzam lektury , ale dobrze jest mieć świadomość kogo czytamy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za informację, poczytam.
    Samą książkę już przeczytałem, mam mieszane uczucia co do niej. Z jednej strony jeszcze bardziej zachęciła mnie do zwiedzenia Ziemi Świętej (tylko kiedy na to nazbieram), z drugiej autor ma czasami ciekawe rozważania, z trzeciej... czasami rozważania były dziwne (jak dla mnie). Podsumowując (pomijając poglądy autora, których na szczęście raczej nie czuć) pozycja dobra, ale wolę Brandstaettera :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do podróży do Ziemi Świętej pozwolę sobie polecić relację mojego syna który taką odbył z setką dolarów w kieszeni http://wedrowiec.org/category/wedrowanie/

    OdpowiedzUsuń