Jestem w trakcie lektury książki Jezus, autorstwa jezuity Jamesa Martina SJ. Chciałem się podzielić z Wami pewnym fragmentem...
Być może wciąż trudno nam patrzeć na życie Jezusa tak, jak patrzymy na własne. Ponadto otoczenie kulturowe Nazaretu pierwszego wieku może wydawać się nam niemal niezrozumiałe. W swojej książce Jezus z Nazaretu biblista Gerhard Lohfink przypomina nam, jak dziwny wydałby się Jezus nam dzisiaj:
On sam – prawdopodobnie ku naszemu wielkiemu przerażeniu – wyglądałby zupełnie inaczej, niż sobie go wyobrażaliśmy. Nie byłby to ani Chrystus-król z apsyd bizantyjskich kościołów, ani naznaczony cierpieniem Chrystus boleściwy epoki gotyku, ani apolliński bohater, jak przedstawiano go w renesansie. Jego aramejski byłby zrozumiały zaledwie dla garstki fachowców. Wiele z Jego gestów i mowy ciała byłoby dla nas czymś obcym. Słusznie przypuszczalibyśmy, że żył On w innej cywilizacji i w innej kulturze[Gerhard Lohfink, Jezus z Nazaretu, s. 27].
Wielu z nas zaprotestuje, powie, że jesteśmy przecież zbyt zwyczajni, aby być świętymi. Własne życie odbieramy jako odległe od niezwykłego życia Jezusa z Nazaretu. Zazwyczaj smutno mówimy o nim: „zwyczajne” życie. Jestem zwyczajnym studentem. Jestem zwyczajną mamą. Jestem zwyczajnym człowiekiem pracującym. A przecież przez większość swojego życia Jezus był zwyczajnym cieślą w miasteczku na końcu świata. Meier pisze o Nim: „nieznośnie zwyczajny”. To właśnie dlatego Jego sąsiedzi, rodzina i przyjaciele byli tak zaskoczeni, gdy rozpoczął swą publiczną działalność: „Czyż On nie jest cieślą…?”.
Jezus pokazuje nam nieocenioną wartość zwyczajnego czasu. Jak to ujął jezuicki teolog John Haughey, kiedy Jezus żył w Nazarecie, Bóg kształtował Go tak, by stał się „najbardziej odpowiednim narzędziem dla zbawienia świata”. W Nazarecie Jezus nadaje znaczenie i wartość naszemu zwykłemu życiu.
[...] Czasami zamykamy drzwi do własnej przeszłości w przekonaniu, że skoro zrobiliśmy „postęp”, przeszłość ma nam niewiele do zaoferowania. Tymczasem te drzwi musimy pozostawić otwarte.
Kilka lat temu otrzymałem pewien e-mail, który zupełnie zbił mnie z tropu. Znajomy ze studiów odnalazł fotografię naszej studenckiej paczki: stoimy na schodach zniszczonego domu, w którym mieszkaliśmy przez dwa lata. Jeden z przyjaciół uwiecznionych na tej fotografii, Brad, zginął w wypadku samochodowym na pierwszym roku. Zdjęcie mną wstrząsnęło: widok moich przyjaciół, widok Brada i widok mnie samego uśmiechającego się obok niego, otworzył drzwi, które były już dobrze zamknięte. Do tamtego momentu swoją przeszłość postrzegałem jako mniej istotną niż teraźniejszość; uważałem ją za miejsce, w którym Bóg nie mieszkał. Teraz miałem widoczny dowód, że się myliłem: oto byłem wśród dobrych przyjaciół, uśmiechnięty i szczęśliwy. Czyżbym zapomniał już o tych pięknych chwilach? Czy uznałem je za niewiele warte? Być może tak właśnie myśleli ewangeliści: Po co ktoś miałby interesować się wcześniejszymi etapami życia Jezusa?
[...] Gdyby dawniej ktoś zapytał mnie, czy miałem szczęśliwe dzieciństwo, odpowiedziałbym: tak. W głębi duszy jednak prawdopodobnie pomyślałbym: tak, ale mojemu życiu brakowało znaczenia, dopóki nie wstąpiłem do nowicjatu i dopóki w pełni nie przyjąłem Boga. Drzwi do tej części mojego życia były zamknięte; no, może odrobinę – tylko odrobinę – uchylone. A ten uśmiech przypomniał mi, że Bóg był ze mną cały czas i że mnie kształtował. Tak jak czyni to w każdej chwili naszego życia.
Całe nasze życie jest ważne, nawet te okresy z naszej przeszłości, które lekceważymy, bagatelizujemy lub o których zapominamy. Jeśli otworzymy drzwi do swojej przeszłości, odkryjemy tam Boga towarzyszącego nam w radosnych i w smutnych chwilach.
Jezus z Nazaretu to nie tylko Ten, który naucza i dokonuje cudów. Jezus nie jest kimś, kto po chrzcie odsuwa w niepamięć swoje stare życie, by rozpocząć nowe. Jego życie – podobnie jak nasze – nie ogranicza się do tej ostatniej części. Jest chłopcem, który bawił z kolegami w Nazarecie, może nawet budował z nimi ludzkie piramidy, śmiejąc się bez ustanku. Jest młodzieńcem, który zadawał pytania i zastanawiał się, dokąd zaprowadzi Go życie. Jest dorosłym, który przez wiele lat pracował jako tektōn w swoim rodzinnym mieście.
Zwykle myślimy o Jezusie nauczającym i uzdrawiającym. A to tylko część Jego życia. Zanim przyszedł nad Jordan, miał już bogatą historię, której szczegóły być może na zawsze pozostaną dla nas niejasne, niemniej stanowią część Jego osoby.
--
Zostało mi jeszcze dużo stron do zakończenia książki, ale na dzień dzisiejszy polecam ją, z pewnym ostrzeżeniem: marzyłem o wyjeździe do Ziemi Świętej, teraz marzę dużo bardziej...
Książka leży i czeka od kilku miesięcy. Po lekturze powyższego fragmentu sięgam po nią by zacząć czytać. O wyjeździe nigdy nie marzyłam, ale kto wie, może marzenie się pojawi? Dziękuję za zachętę :)
OdpowiedzUsuńProponuję przed lekturą bliżej przyjrzeć się postaci jezuity Jamesa Martina i wyrażanym przez niego poglądom na temat środowiska LGBT. Oczywiście nie odradzam lektury , ale dobrze jest mieć świadomość kogo czytamy.
OdpowiedzUsuńProponuję przed lekturą bliżej przyjrzeć się postaci jezuity Jamesa Martina i wyrażanym przez niego poglądom na temat środowiska LGBT. Oczywiście nie odradzam lektury , ale dobrze jest mieć świadomość kogo czytamy.
OdpowiedzUsuńDziękuję za informację, poczytam.
OdpowiedzUsuńSamą książkę już przeczytałem, mam mieszane uczucia co do niej. Z jednej strony jeszcze bardziej zachęciła mnie do zwiedzenia Ziemi Świętej (tylko kiedy na to nazbieram), z drugiej autor ma czasami ciekawe rozważania, z trzeciej... czasami rozważania były dziwne (jak dla mnie). Podsumowując (pomijając poglądy autora, których na szczęście raczej nie czuć) pozycja dobra, ale wolę Brandstaettera :)
Co do podróży do Ziemi Świętej pozwolę sobie polecić relację mojego syna który taką odbył z setką dolarów w kieszeni http://wedrowiec.org/category/wedrowanie/
OdpowiedzUsuń